niedziela, 24 sierpnia 2014

Kolumbia- podróż, pierwsze dni!



A więc jestem... Od trzech dni jestem w centrum Ameryki Łacińskiej, w kraju pomiędzy Pacyfikiem, a Karaibami, jestem w Kolumbii!

21 sierpnia wczesnym rankiem wraz z rodzicami i braćmi wyruszyliśmy na krakowskie Balice, lotnisko, na którym rozpoczęła się moja wielka podróż. Nadałem bagaż (prosto do końcowej destynacji), ubrałem rotariańską marynarkę i właśnie wtedy przyszedł moment, który jest chyba jednym z najtrudniejszych momentów w moim życiu jakie pamiętam- pożegnanie się z rodzicami. Było dużo łez, miłych słów, pamiętam moment, w którym zniknęli mi z zasięgu wzroku i myśl, która mnie uderzyła: "widzimy się dopiero za 10 miesięcy"...

Pierwszy kontakt z hiszpańskim miałem już w Krakowie, gdzie spotkałem grupę turystów z Hiszpanii, którzy zainteresowani byli sombrero z napisem "Viva Mexico" przyczepionym do mojej marynarki- był to prezent od Alejandro, chłopaka, który mieszka u mnie w domu.

Lot do Frankfurtu minął bardzo szybko, muszę przyznać, że tamtejsze lotnisko jest mega wielkie! Dla przykładu przez jeden terminal szedłem około 30 minut oraz jechałem wewnętrznym "pociągiem".
We Frankfurcie spotkałem się z Alą (którą serdecznie pozdrawiam <3 , dziewczyną, która w tym roku również poleciała na wymianę do Kolumbii (jest nas dwoje z Polski). Nie zapomnę momentu, w którym podszedł do nas chłopak, Niemiec, który rozpoznał nas po marynarce Rotary i zaczął opowiadać ze swoim bratem o ich wymianach!



Jeśli chodzi o lot Frankfurt-Bogota- był on bardzo długi, siedziałem na nim obok Kolumbijki, która jak się dowiedziałem przez ostatnie pięć lat studiowała w Rosji ekonomię i teraz wracała do swojej ojczyzny, na koniec dałem jej przypinkę w barwach polskich, a ona mi brelok, który przywiozła z Panamy, żebym powiesił go sobie na swojej marynarce.
Lot do Bogoty ciągnął się bardzo długo i szczerze mówiąc nie zaliczam go do swoich najlepszych momentów w życiu, bo cały czas przed oczami miałem swoją rodzinę, przyjaciół, których tak bardzo kocham...

Około 19:00 czasu kolumbijskiego (2 nad ranem polskiego) wylądowałem w Bogocie, po przejściu odprawy i uzyskaniu stempla potwierdzającego ważność mojej studenckiej wizy kierując się do terminalu, z którego lecieć miałem do Pereiry wyszedłem na chwilę z lotniska i mogę przysiąść, że w chwili, w której zobaczyłem Bogotę, kolombijczyków, przyrodę poczułem coś czego jeszcze nigdy nie doświadczyłem. Byłem z siebie tak bardzo dumny, że tutaj dotarłem, zachwycony tym, w której części świata jestem. Wszystkie złe emocje minęły, a tęsknota przemieniła się w coś pozytywnego, w coś co jestem pewien- polepszy więzi z ludźmi, na których mi zależy w Polsce, umocni je.
Żeby przejść do miejsca odprawy bezpieczeństwa na lot do Pereiry musiałem wyjść po schodach, a więc kierowałem się w górę i w pewnym momencie zacząłem lekko wbiegać do góry i w tym momencie straciłem oddech na kilka sekund, co spowodowane było bardzo małą ilością tleny w Bogocie (miasto leży prawie 3 tyś. m. n. p. m.).



Lot do Pereiry minął... bardzo szybko... Pamiętam z niego praktycznie tylko lądowanie, bo byłem tak zmęczony, że siadając w fotelu w momencie zasnąłem.
W Pereirze w błyskawicznym tempie odebrałem walizkę oraz wyszedłem na zewnątrz na lotniska, gdzie w pierwszym momencie uśmiechnąłem się widząc palmy, kolorowe drzewa, kwiaty i krzewy otaczające teren lotniska i czując ciepły powiem powietrza, jeszcze bardziej uśmiechnąłem się widząc mężczyznę machającego do mnie i wołającego "Michael, Michael!". I oto w tym momencie po raz pierwszy (i absolutnie nie ostatni) doświadczyłem spontaniczności południowców. Wszyscy, którzy powitali mnie na lotnisku zaczęli mnie tulić, całować, pytać co tam u mnie, jak podróż, życzyli mi udanej wymiany i wspaniale spędzonego czasu tutaj. Zaraz później moi host rodzice zabrali mnie do domu. Mieszkamy w apartamentowcu, który znajduje się na terenie chronionym, z dostępem do siłowni i basenu. Z mojego pokoju przez wielkie okno podziwiać mogę tropikalną roślinność i panoramę miasta.  


CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz